Był list w sprawie członkostwa, był w sprawie współpracy, był też, choć nie tak był zatytułowany, list w sprawie pracowników. A jednak wszystkie dotyczą w zasadzie tego samego. Więc teraz o rachunku sumienia w działalności społecznej. Robicie? A może robi go ktoś za Was? Nie, to skąd wiecie, że nie żyjecie w fikcji, że nie robicie zmian po to by wszystko zostało po staremu? Jeżeli Wasza samoocena opiera się na tym co uważają inni, lub na tym, czy pracodawca nadal wypłaca Wam wynagrodzenie (a wiec akceptuję Wasza pracę) to stąpacie po kruchym lodzie. To wszystko może być pozór, Matrix…
Marnowanie pieniędzy i społecznej aktywności
Coraz częściej obserwuję w różnych organizacjach, że istnieją po to aby istnieć. Starają się o granty by przedłużyć swoja działalność. Zajmują się księgowością, rodo, podatkami, lokalem, personelem. To konieczne, ale przecież niewystarczające. Wyobraźcie sobie wspaniale zarządzaną firmę biznesową, która nic nie produkuje i nie świadczy żadnych usług. Dba jedynie o kwestie formalne, o dobra atmosferę w pracy, o dobry PR. Firma szybko by zbankrutowała. Jednak organizacja może czasem funkcjonować dalej, bo sprzedaje marzenia o lepszym świecie. Jednak sprzedawanie marzeń, które są ułudą jest zwykłym oszustwem. Obsługa formalno-prawno-księgowo-organizacyjne ma sens tylko jeśli organizacja coś daje od siebie. I to daje to co, najczęściej w statucie, obiecała. Jeśli nie, to nie tylko jest nieproduktywna. jest także szkodliwa. Te same środki, ten sam wysiłek organizacyjny mógłby obsługiwać jakieś merytoryczne działania. Te pieniądze, ta aktywność, to zaangażowanie jest wówczas marnotrawstwem. I nie jest tu wina tylko po stronie darczyńców, choć to oni głównie odpowiadają za sensowne wydawanie pieniędzy publicznych (także z ofiarności publicznej). Czym różni się branie takich pieniędzy od wyłudzania?
Projekt, który jest fałszywą narracją
Co ja będę Wam mówił o pisaniu wniosków? Wszystkie moje wnioski, które składałem na działania, które wydawały mi się ważne dla sektora, przepadały, a dostawały w tych konkurach te, które uważałem – oczywiście bardzo subiektywnie – za mało rozwojowe. Ale też widziałem jak te wnioski, które uzyskiwały dofinansowanie, były pisane. Z zapałem, z wizją zmian, z perspektywą. Co z tego jednak gdy ta wizja, szeroka perspektywa, ten zapał znikał natychmiast po otrzymaniu pieniędzy. Okazywało się, że ważne jest już nie zmiana postaw, ale zorganizowanie szkolenia, że chodzi o wskaźnik, a nie o to, po co został wyznaczony. Ciągle jeszcze jesteśmy przed policzeniem pieniędzy, które poszły przez ostatnie 20-lat na budowanie partnerstwa międzysektorowego, które się nie udało, na profesjonalizację działań ngo, która okazała się mrzonką. Widziałem ludzi zachwyconych dobrze prowadzonymi szkoleniami, które nic nie zmieniły, mądrymi publikacjami, których nikt nie przeczytał, przetestowanymi rozwiązaniami, które leżą przeterminowane w szufladach. To porażka, a nie sukces.
Kto nas oceni?
Działalność społeczna, w dużo większym stopniu niż praca w biznesie czy administracji publicznej, wymaga siły charakteru i samokrytyki. Często społecznik sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Sam wyznacza sobie cele i sam siebie z nich rozlicza. Jak łatwo być dla siebie w takiej sytuacji pobłażliwym. Znaleźć obiektywne przyczyny niepowodzeń, ogłosić jako sukces coś co w głębi duszy uznamy za porażkę. Zamiast prawdy, tak jak to robią zawodowi politycy, serwować PR. Rozmontowaliśmy w organizacjach pozarządowych wszystkie mechanizmy kontrolne. Walne zgromadzenia, komisje rewizyjne, rady programowe to jakaś pozostałość zamierzchłych czasów. Oddaliśmy władzę decydentom nie tylko w kraju ale i w naszych organizacjach. Nasze czyny oddaliśmy pod osąd ich (naszego) sumienia oraz historii. Chyba licząc, że to też okaże się fikcją.