W Stowarzyszeniu Dialog Społeczny testujemy (na razie z miernym efektem) formę listów otwartych. Chodzi o to, by pobudzić się wzajemnie do dyskusji, ale też zachęcić innych do merytorycznych dysput, którym celem jest przede wszystkim wzajemne poznanie poglądów, a po trochu również próba indywidualnego poszukiwania prawdy, która – poprzez wymianę myśli – staje się choć trochę prawdą bardziej zbiorową, wspólnotową.
Ważna jest więc sama dyskusja, ale i jej przedmiot, bo przecież w SDS szukamy tematów istotnych, związanych z działalnością (aktywnością) społeczną i tym, co wydaje się w dzisiejszych czasach niedoceniane – samoorganizacją (organizacjami pozarządowymi, społecznymi, obywatelskimi…). Był list do Przemka (Ład czy nieład organizacyjny), do Doroty (Her-steria wobec he-storii), do Kingi (Historia prawa dla stowarzyszeń), czas na kolejny….
Droga Aniu!
Tylko domyślam się, jak trudno pogodzić codzienność matki, aktywistki i osoby… tu mam problem – chciałbym Cię widzieć jako osobę próbującą budować teorię, ale pewnie Ty widziałabyś to inaczej. Niewątpliwie chodzi o refleksję wykraczającą zasadniczo poza to, co bieżące. Ponieważ, jak to w planowaniu bywa, walka pilnego z ważnym nie zawsze jest zwycięska dla tego, co ważne ;-), ja uparcie do tego, co ważne, wracam. Oczywiście nie zamierzam sugerować, że właśnie Tobie grozi zapomnienie o sprawach ważnych w wirze działań najpilniejszych… Problem jest jednak i w tym, że z tych niepilnych i najważniejszych też trzeba wybierać. No i tu akurat kwestia zakonów może łatwo wpaść do tego nieszczęsnego worka z ani najpilniejszym, ani najważniejszym, czyli w absolutny niebyt. Stąd mój list, który choć na chwilę mógłby temat ten wprowadzić do rankingu spraw „do załatwienia”, zanim znów spadnie gdzieś na bardzo daleki plan.
Właściwą chyba podstawą do snucia teorii jest przekonanie, które kilkakrotnie sformułowałaś wprost: „moglibyśmy wiele od zakonów się nauczyć jako członkowie stowarzyszeń”. Dla mnie to najważniejsze i tego się uczepię, choć wiem, że Ciebie interesują inne rzeczy bardziej. Ale to ta płaszczyzna, która – być może – pozwoli nam obojgu rozmawiać o rzeczach, które nas interesują. Rozumiem Twoje zainteresowanie wyjątkowymi ludźmi. Św. Teresa z Avila, Teresa Benedykta od Krzyża, Teresa od Dzieciątka Jezus, że przy Teresach pozostaniemy, to konkretne osoby, które budzą wyobraźnie… Praca nad sobą, rozwój osobisty, doskonalenie się – to wydaje się niedosięgłe, ale i pociągające. Każdy właściwie mógłby tego spróbować, zresztą dziś wielu także próbuje (choć zamiast włosiennicy preferują siłownię). Mógłby, mogłaby, ale najczęściej te próby nie trwają dłużej niż noworoczne postanowienia. Być może każda z Teres, o których wspominasz, byłaby w tym samym położeniu – gdyby nie… zakon. Gdyby nie wspólnota, nie udałoby się jej (a już na pewno byśmy o niej nie usłyszeli). I tu dochodzimy do tego, co mnie szczególnie interesuje – do siły organizacji.
Co daje ta organizacja (np. zakon), że jest tak cenna, cenniejsza niż jednostkowe historie? Jestem przekonany, że nie jest tylko tłem dla jednostek wybitnych, ale podstawą, glebą, na której wyrastają.
Przede wszystkim twórcy (założyciele) czy, tak jak Teresa z Avila, reformatorzy i reformatorki spełniają się w procesie tworzenia. Mnie akurat jej Księga fundacji (opisująca – jak rozumiem – drogę XVI-wiecznej „fundraiserki”) kusi może nawet bardziej niż jej pisma mistyczne. Ale nie tylko twórcy czy twórczynie, ale i wybitni przywódcy czy przywódczynie – zostali w historii odnotowani. No, przynajmniej żyją w tradycji swoich zakonów. Pytanie kim byliby Teresa od Jezusa i inni, gdyby nie zakon?
Ale samo zarządzanie organizacją (zakonem), choć ważne, służy czemuś innemu – daje szansę członkom. To dzięki odpowiednio stworzonym warunkom wybitne jednostki mogły się spełnić – mistycy mogą poświęcić się swoim praktykom, naukowcy mogli prowadzić swoje studia, „społecznicy” mogli realizować swoje powołanie (np. służąc potrzebującym). Zakony były dla nich zapleczem instytucjonalnym, szansą. Zresztą tak jak i dla tych najsłabszych, niepotrzebnych – nie tylko marksista Kautsky pokazuje zakony jako miejsce przeżycia dla całej rzeszy osób, które wypadały z systemu średniowiecznego, które miały kłopot z przystosowaniem się.
A na te indywidualne drogi życiowe nakłada się jeszcze szansa awansu społecznego, np. w przypadku kobiet – w średniowieczu to była szansa na naukę, niezależność. Ksieni z klasztoru miała prawo sądzenia na równi z panami (w podwójnym znaczeniu tego słowa), a do pewnego czasu kariera w zakonie – przynajmniej potencjalnie – nie była zamknięta nawet dla niewolnika.
Nieprzypadkowe jest powiedzenie, że sam Pan Bóg nie wie, ile jest zakonów. Dorota – na podstawie dostępnych spisów – na moja prośbę starała się ułożyć chronologicznie pojawianie się zakonów żeńskich na terenach Polskich. To ogromna różnorodność form, a więc można by powiedzieć „wolność wyboru”. A kiedy cofniemy się w czasie, to także ogromna niezależność i ciekawe formy demokracji.
Piszę to po to, by podkreślić rolę organizacji. Za każdą wybitną jednostką kryją się ludzie, którzy ją poprzedzali, którzy ją otaczali i którzy stawali się jej spadkobiercami, dzięki którym, dla których lub przez których stała się wielka. Dlatego nie tylko możemy, ale wręcz powinniśmy się uczyć – my, członkowie stowarzyszeń – od zakonów. Tu powinna być mowa o podnoszonej przez Ciebie kwestii formacji, ale też o mądrym – potrafiącym przetrwać wieki, a wypracowanym na zasadzie prób i błędów – systemie zarządzania i partycypacji.
Pierwszym krokiem takiej nauki jest zrozumienie, że organizacja, taka jak zakon, jest nie tylko jednym z narzędzi, ale może być czymś więcej, również metodą i metodologią osiągania celów. To ta metoda w dużym stopniu decyduje o tym, jaki ostatecznie cel osiągniemy.
Drugim krokiem byłoby zgłębienie istoty wspólnego działania, w którym to, co wspólne – w dłuższej perspektywie – jest ważniejsze od indywidualnych celów. Dobrze „urządzona” (ten archaiczny termin jest chyba bardzo adekwatny) organizacja, tak jak te pierwotne fundacje, może znacząco przeżyć organizatorów i organizatorki i kontynuować zapoczątkowane kiedyś wysiłki. Pytanie tylko, czy dzisiejsze organizacje i ich twórcy i twórczynie tego chcą.
No dobra, ale po co ten list? Oczywiście można go potraktować jako pretekst do polemiki z tezami, które mnie się wydają oczywiste (ale to zwykła ludzka przypadłość) i odpowiedzieć na niego lub nie – jak to z listami bywa. Jednak marzy mi się, że pełniłby on rolę motywacyjną (i to nie tylko dla Ciebie, ale i dla mnie, i innych) do zgłębiania fascynującego świata zakonów żeńskich i męskich. W tym zgłębiania ich pod kontem ich istoty organizacyjnej, a to w celu zdobywania i kumulowania (a to wiąże się również z systematyzowaniem i przekazywaniem, czyli zapisywaniem) wiedzy. W końcu każdy ma prawo pomarzyć 😉