Kolejny felieton (tu omówienie poprzedniego), który opublikował Wiesław Bełz nosi tytuł Transakcyjność . Mówi o zderzeniu w sektorze jakby dwóch cywilizacji: “Na czele krajowych ngo-sów stoją idealistycznie nastawieni liderzy, których otacza grupa, o tylko nieco mniej pragmatycznym podejściu.
Tymczasem, w świecie <<na zewnątrz>>, w firmach, instytucjach, także w urzędach funkcjonuje system oparty o standardy transakcyjności, gdzie każda rzecz, każda czynność, ba – każdy gest – ma określoną, przypisaną kulturowo wartość. Gdy te dwa światy zbliżają się, nie może nie dojść do konfliktu. I dochodzi!”
I znów teza ważna, potwierdzona empirycznie, choćby w pracy Magdaleny Dudkiewicz “Technokraci dobroczynności. Samoświadomość społeczna pracowników organizacji pozarządowych w Polsce”, gdzie widać wyraźnie (o ile dobrze pamiętam) rozpad na dwa różne światy. Ważniejsze jednak jest pytanie, co dalej? Czy Ci liderzy (idealistycznie nastawieni) maja zrezygnować ze swych idei, czy wręcz przeciwnie nawracać tych nastawionych na doraźny efekt. No dobrze, a jeśli nawracanie nic nie da to czy “system oparty o standardy transakcyjności” to jest to co mamy zaakceptować? Przyjąć z całym dobrodziejstwem (czy raczej przekleństwem) inwentarza, czy też uznać, że tylko organizacje (o ile nie ulegną pokusie) mogą jeszcze w ten zwariowany świat wprowadzić element uczłowieczający?
Ja, jak zwykle, szukam odpowiedzi w historii. Przytoczę tu więc słowa naszego Prezydenta (wybranego po śmierci Narutowicza i właściwie zmuszonego do dymisji w wyniku zamachu majowego) Stanisława Wojciechowskiego, którego przywoływałem w swoim Szkicu do historii ekonomii społecznej w Polsce:
„Historia ruchu spółdzielczego we wszystkich krajach uczy, że dla jego powstania i rozwoju potrzebne jest nie tylko sprzyjające środowisko w postaci licznej rzeszy zarobkujących lub samoistnych wytwórców, pragnących poprawić swoje położenie za pomocą akcji zbiorowej, ale w niemniejszym stopniu – obecność oświeconych, moralnie niezachwianych jednostek, umiejących z poświęceniem torować drogę nowej organizacji i zacieśniać wypadkowo zawiązane węzły braterstwa. Obecność takich jednostek jest szczególnie potrzebna w krajach o niskim poziomie kultury, jest potrzebna w początkach ruchu, a jeszcze bardziej wtedy, gdy spółdzielnie obejmują tysiące członków. Jeżeli takich jednostek brak, to kierownictwo dostaje się w ręce ludzi albo zmaterializowanych, traktujących spółdzielnie jako zwykłe przedsiębiorstwo, albo słabych, nie posiadających dość sił moralnych i wiedzy, ażeby przeciwstawić się rozkładowym czynnikom i wyprowadzić spółdzielnię na właściwą drogę. W pierwszym wypadku grozi spółdzielni niebezpieczeństwo zmaterjalizowania, zwyrodnienia, a drugim – zastoju lub upadku”. Czy nie jest więc tak, ze te dwa światy, dwie cywilizacje muszą się porozumieć i w wypadkowej dopiero dać to, co w działalności społecznej najważniejsze. Idealizm integralnie związany z pragmatyzmem.
Oczywiście brakuje tu odpowiedzi na pytanie jak to zrobić. Ale warto zacząć o tym myśleć.