Wiesław Bełz rozpoczął pisanie Felietonów Pozarządowych. To bardzo dobra wiadomość i mam nadzieję, że dyskusje wokół tych notatek wzbogacą samoświadomość działaczy pozarządowych. Bo batalia idzie o świadomość, o wizję sektora i wizje poszczególnych organizacji. Dlatego z uwagą będziemy śledzić te wpisy (może – za zgodą autora – uda się je zamieszczać i u nas w asocjacje.org) i nie pozostawiać bez komentarza. Warto bowiem doprecyzowywać pojęcia, pokazywać inne spojrzenia na dyskutowane kwestie, a czasem wręcz się nie zgadzać.
Jednym z pierwszych felietonów zatytułowany był Zaangażowanie i dotyczył Syndromu osamotnionych liderów, czyli takich, którzy powtarzają “My tak dobrze chcemy, mamy takie świetne plany, śmiałe wizje, a tu nic, nie ma followersów, grup wsparcia, choć powinny się narodzić jeszcze na starcie“. To stwierdzenie faktu – sam obserwowałem ten syndrom i wśród niektórych uczestników “Szkoły liderów”, zaś zmiana nazwy “Stowarzyszenie liderów lokalnych grup obywatelskich” na Watchdog Polska w jakiejś mierze była również efektem tego syndromu. O faktach więc dyskutować nie będziemy, ale już przyczyny tego zjawiska nie wydają się tak oczywiste. Autor felietonu widzi podstawowy problem w tym, że potrzeba w organizacjach “lepszego know-how (czyli wiedzy praktycznej)! Trzeba podpatrywać organizacje o zupełnie innym charakterze, także biznesowe, religijne, networkingowe, nie mówiąc o mistrzowsko zarządzanych mediach społecznościowych. Niezbędna jest pewna wiedza teoretyczna związana z funkcjonowaniem organizacji, budowaniem relacji, przywództwem...”.
To ja powiem przekornie. Liderem nie jest ten kto chce animować działalność innych (to animator), ale ten kto już przewodzi. Lider bez zaplecza nie jest żadnym liderem (pisałem o tym szerzej w swojej książce “W poszukiwaniu tradycji. Dwa dwudziestolecia pozarządowych inspiracji” – a fragmenty dotyczące liderstwa po 1989 są tutaj). Nie znaczy to, że prawdziwemu liderowi nie potrzebna jest wiedza, teoria. Przyda się, ale nie zastąpi tego co w liderstwie najważniejsze. Moim zdaniem nie mamy problemu z syndromem osamotnionego lidera a z syndromem braku prawdziwych liderów.
I tu przejdźmy do zasadniczej różnicy pomiędzy naszymi podejściami – do roli tradycji. “Problemem jest to – pisze Wiesław Bełz – że większość osób funkcjonujących w naszym kręgu, ma zakodowany obraz organizacji z minionych epok i nie chodzi tylko o reminiscencje PRL-owskie, ale także starsze, z okresu dwudziestolecia międzywojennego, a nawet zakorzenione w XIX-wiecznym pozytywizmie! To zastanawiające, że mimo tylu zakrętów historii w minionych kilkudziesięciu latach ciągle mamy pod czaszką, wzorce z tak odległych epok!“. Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie. Może w sferze deklaracji lubimy porównywać się do tradycyjnych organizacji, ale całą wiedzę, cały know-how czerpaliśmy i czerpiemy ze współczesnych organizacji zachodnich. To do nich równamy, to je stawiamy za wór. A szkoda, bo może – gdybyśmy rzeczywiście zechcieli poznać nasze tradycje, odwołać się do tamtych doświadczeń, kiedy jeszcze słowo mówiło się o “przodownikach” a nie “liderach” – to może dotarłoby do nas przesłanie, które właśnie liderstwa dotyczy – celem “kształcenia przodowników” jest “wychowanie pełnej osobowości“, a my często popełniamy te same błędy co przed wojną – organizujemy kursy (teraz szkolenia) bo “Kursy te stały się ostatnio bardzo modne, lecz są organizowane bez żadnego planu zarówno co do programu, co do celu jak i co do naboru uczestników. Po prostu, ponieważ są modne i taki czy inny instruktor, czy działacz coś o nich się dowiedział, więc przystępuje do organizowania ich na swoim terenie. Zdobywa skądś trochę pieniędzy(najczęściej z samorządu powiatowego) rozsyła okólnik do Kół, łapie kogo może na prelegentów i kurs gotów” (Antoni Baczewski Pisma zebrane)