Tak sobie dyskutujemy i właściwie nie ma sprzeczności w naszych sądach. Wydaje się, że zgadzając się z tezą, historię trzeba opowiadać zupełnie inaczej dodajesz tylko argumenty, że kobiety najpierw muszą ze swoją historią się zmierzyć, by móc się podjąć czegoś więcej. Być może tak, choć pisząc (czytając) te historie powielamy to z czym (chyba) chcemy walczyć. To tak jakby walczyć o to, że kobieta powinna być kolejną kosmonautką zamiast się zastanawiać czy loty kosmiczne są potrzebne, że kobiety powinny zarabiać więcej zamiast, że należy szybko ograniczyć nasz konsumpcjonizm, że kobiety mogą być takimi samymi żołnierzami zamiast, że trzeba skończyć z wojnami itp. “Grubo” pojechałem, ale może “kobiecy” punkt widzenia (a tak myślały kiedyś feministki) potrafiłby rozwiązać problemy, a nie je potęgować. Współpraca zamiast konkurencji, empatia zamiast agresji, miłość zamiast wojny… Oj, dostanie mi się za to, ale chciałem mocno zaznaczyć tę tezę o potrzebie nowej narracji (nie tylko historycznej) bo nie o tym chciałem…
Bo chciałbym o tym Twoim erystycznym zabiegu dotyczących jednostek podyskutować. Bo mój zarzut o zbytnim skupieniu się na indywidualnym sukcesie (wybitne jednostki) odpierasz argumentem, że tylko jednostkowa opowieść (ale tu mówisz już o raczej statystycznej jednostce) może opowiedzieć nam prawdę. Oczywiście chętniej słuchamy opowieści o kimś, komu coś fajnego się przydarzyło niż o tym, który robił całe życie to samo co inni przed nim, inni obok niego i wielu po nim. Aby się czymś zainteresować musi być akcja – jak w filmie. No i mamy historię trochę filmową – super ciekawa, ale fikcji w niej coraz więcej…
No dobra mamy więc nasze bohaterki (pierwsza lekarka, pierwsza posłanka, pierwsza lotniczka) i mamy tysiące kobiet, których miejsce było “w czterech ścianach domu”. Ale jest jeszcze coś pomiędzy – co powoduje, że przetarte szlaki są coraz szerzej wykorzystywane, że następni (następne) mają łatwiej. Między autorką ważnego dla równouprawnienia kobiet artykułu, a kobietami, którym ma pomóc, jest przestrzeń wypełniona historią. Historią współpracowniczek, czytelniczek… – tak dochodzimy do organizacji, bo nie bez przyczyny de Tocqueville pisał o związkach między stowarzyszeniami a prasą. A kobiety, które miały długo ograniczone prawa do uczestniczenia w stowarzyszeniach na pełnoprawnych zasadach, walczały o swoje prawa dzięki pismom/organizacjom . Może wiec opowieść o tych organizacjach jest czymś, co należy opowiadać jako prawdziwą herstorię.
I tu chyba przyłapałem Cię na uproszczeniu. Jak opisywałaś te “cztery ściany i darcie pierza” jako jedyne formy komunikacji miedzykobiecej zapomniałaś o Kościele. A tu – poza oczywiście obrzędami religijnymi – tworzyła się przestrzeń do aktywności. Gdy namawiałem Anie Cioch do szukania inspiracji dla dzisiejszych organizacji w zakonach żeńskich, chodziło mi o to właśnie.
Zakony żeńskie
Zazwyczaj zakony traktujemy jako “organizację z innego świata”, ale to duży błąd. Po pierwsze to, że opierają się na podstawie wiary nie jest tu czymś dziwnym. Gdy powstawały wszystko się na tym opierało i działalność gospodarcza (np. cechy) i edukacja, i filantropia. A jak weźmiemy zakony nam juz bliższe to ich sposobów działania trudno oddzielić od podobnych inicjatyw świeckich. Weźmy Różę Czapska i jej Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, które właściwie mogło pozostać Towarzystwem Opieki nad Ociemniałymi, a działalność bezhabitowych zakonów honorackich czy albertanek, czy osób zaangażowanych w inicjatywy związane z trzecim zakonem. To potężna rzesza ludzi (głównie kobiet) – których efekty pracy są absolutnie niedoceniane – choć pewnie można by je różnie oceniać. To był potężny ruch społeczny (gdzieś czytałem, że na Litwie niektórzy bardzo na to skarżyli – znów sobie nie zapisałem gdzie to czytałem). Czy więc historia zakonów nie jest może ważniejsza niż historia wojskowości.
Ale tu też ławo popaść w dominujaca narrację. Przytaczam jako wzór ksienię Magdalene Mortęską (jako tę, która odrodziła benedyktynki w Chełmie), a może co najmniej równie ciekawą jest jest jej poprzednica Gertruda Lubodzieska, która sprzyjała reformacji i dążyła do likwidacji klasztoru. W wielości zakonów bezhabitowych zbyt często zapominamy o tym, który osiągnął znaczący efekt czyli mariawitach z Feliksą Kozłowską na czele, Opis zakonów żeńskich wiele by powiedział o aktywności i ograniczeniach życia kobiet niż życiorys tej czy innej arystokratki.
Wolnomularki i opiekunki
A przecież i arystokratki podejmowały aktywność, która warta byłaby – dla zrozumienia istoty rzeczy – uwagi. To cała sfera dobroczynności, gdzie kobiety nie mogąc być członkami Towarzystw uczestniczyły w nich jako opiekunki – często samoorganizując się w ramach męskich organizacji tworząc samorządne Koła Pań Opiekunek czy choćby funkcja prezesowej dam Towarzystwa Dobroczynności w Krakowie. Ta dzialalność, która łatwo można wywieść z masonerii, gdzie udział kobiet, jako członków (czasami) czy członkiń tzw. lóż adopcyjnych był kolejnym wyłomem. I tu też obok pojedyńczych liderek pojawiają się grupy całe. To być może one tworzą prawdziwa historię. Zamiast liczyć ile kto w jakiej wojnie zabił przeciwników czas liczyć tych, którym dzięki pomocy innym udało się przeżyć.
Z i bez męskiego patronatu
A więc – już od Entuzjastek można śmiało mówić, że mężczyźni i kobiety razem spiskują… Ale czy tak samo? Na pewno wiele wspólnego jest z tym co widać na zewnątrz – w działaniach jawnych. Od 1891 kobiety w Królestwie mogą być członkami stowarzyszeń. Korzystają z tych praw, może nie tak jak mężczyźni, ale jednak. Sa organizacje różne, często o skrajnych opcjach ideowych, ale są metodą działania. Prawo jest wtedy prawdziwym prawem gdy się go wykorzystuje. Ostatnio opowiadałaś o Kołach Gospodyń Wiejskich i Kołach Włościanek. To pasjonująca opowieść, gdzie ważniejsze są nie te osoby, które – czasem odgórnie – organizowały te struktury. Dużo ważniejsze, kto w nich uczestniczył, i czego się uczyły… Przewodniczące organizacji kobiecych są tylko reprezentantkami tych setek kobiet. To może one w jakims powolnym trudzie zmieniają świat.
Prawa wyborcze to męska gra
I tu dochodzimy do momentu przesilenia. Kobiety zdobywają czynne i bierne prawa wyborcze. Nie wolno zapominać, że kobiety już reprezentują partie polityczne w Radzie Narodowej Śląska Cieszyńskiego, wybierają i są wybierane do Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu jeszcze przed dekretem Piłsudskiego. Zdobywają prawa i to koniec silnego ruchu feministycznego. I, jak pisałem, można to pyrrusowe zwycięstwo, uznać za drobny krok w kierunku pełnej emancypacji, albo kolejne ustępstwo, które zmienia sytuację tylko po to by nic się nie zmieniło. Czy to jest tak, że kobiety, których rola choćby na barykadach Paryża jest bezdyskusyjna, nie potrafią wykorzystać tej swojej siły. Czy to wina kobiet czy może zasad gry do której są zaproszone. Zamiast konkurować z mężczyznami może trzeba zmienić zasady.
Wcale więc nie zamierzam zniechęcać do opisu historii przez indywidualne historie. Wręcz przeciwnie – to bardzo obiecujący kierunek. Jednak trzeba uważać, aby nie tworzyć w ten sposób wzorów, które utwierdzają wagę konkurencji z mężczyznami, osiągania sukcesu (w tym obecnie uznawanym – czyli sukcesu zawodowego powiązanego przede wszystkim z finansową gratyfikacją). Herstorie trzeba dopiero opowiedzieć, ale muszą być osoby, które zechcą ją opowiedzieć (opisać) i te, które zechcą słuchać (te są ważniejsze) i docenić prawdziwą inność herstorii.
I aby się zupełnie pogrążyć – gdyby tak ideałem było siedzenie w domu, czytanie książek, spotykanie się z przyjaciółmi, zajmowanie się wychowaniem dzieci – a praca była jedynie koniecznością. Gdyby wspólnie dzielić się zewnętrznymi obowiązkami by móc jak najwięcej żyć poza pracą – spełniać się w pracy społecznej, artystycznej, w uczestnictwie w kulturze. Może to jest ideał i zamiast walczyć z facetami trzeba ich przekonać, że fajnie jest bez polityki ale w działalności społecznej, że można się realizować w inny sposób. Dla mnie to ideał i chętnie bym się do niego przekonał, choć wiem, że mogą być i koszty takiego wyboru 😉 Ciekaw jestem jak zareagujesz!