W poprzednim wpisie “7 prawd o organizacjach, o których staramy się zapomnieć” rozpoczęliśmy walkę z mitami, które krążą wewnątrz sektora. Poniżej tekst – przygotowany w ramach prac nad Strategiczną Mapą Drogową przed zbliżającą się konferencją “Czy istnieje dobro wspólne? Konferencja rok po VIII Ogólnopolskim Forum Inicjatyw Pozarządowych”. Tym razem podnosi kwestię polityczności w działalności społecznej. Jest to głos w dyskusji, której kulminacją będzie prowadzona przez Edwina Bendyka sesja dyskusyjna Społeczeństwo obywatelskie w polityce (udział wezmą: Elżbieta Korolczuk, Przewodnicząca Rady Akcja Demokracja, Paweł Marczewski, Fundacja im. Stefana Batorego, Agata Teutsch, Fundacja Autonomia, Piotr Trudnowski, Klub Jagielloński, Jakub Wygnański, Rada Programowa Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych).
Między sporem o słowa
a rozmową o wartościach
czyli rzecz o apolityczności organizacji pozarządowych
Dziękuję członkom Stowarzyszenia Dialog Społeczny
za wsparcie i cenne uwagi przy pisaniu tego tekstu.
Pojawiające się od pewnego czasu enuncjacje na temat konieczności upolitycznienia działań organizacji pozarządowych nie przekształciły się (jak zresztą większość dylematów, z którymi zmaga się sektor pozarządowy po 1989 roku) w prawdziwą dyskusję, która doprowadziłaby do jasnego określenia stanowisk, przedstawienia argumentów stron. Mam wrażenie, że jest to jeden z elementów apolityczności organizacji, a właściwie czegoś, co w 1998 roku nazwałem „mitem aideologiczności”, a co dotyczy po prostu „profesjonalizacji” i ucieczki od własnego zdania dla łatwiejszego poruszania się w narzuconych regułach quasirynkowych.
Jeżeli teraz chcielibyśmy rzeczywiście podnieść rękawicę i spróbować sformułować stanowiska dotyczące pożądanego stosunku sektora pozarządowego do polityki, musimy wykonać pewną pracę. Nad uwspólnieniem pojęć, zrozumieniem rzeczywistych procesów, jakie w sektorze zachodzą.
Krótka historia polityczności w organizacjach po roku 1989
Historia sektora po 1989 roku to dystansowanie się od polityki. Symboliczna opowieść Kuby Wygnańskiego, jak to – w sytuacji politycznego konfliktu w ruchu komitetów obywatelskich – zdecydował się na inną drogę działania, jest tylko jedną z narracji. Innym powodem była aideologiczność samej transformacji, która miała nas przywrócić normalności. Układaliśmy nasz świat pozarządowy w oparciu o wzorce zachodnie (od amerykańskich przez francuskie do niemieckich). Był to świat nie sporów ideowych, ale profesjonalnego świadczenia usług. Tu apolityczność, jak w biznesie, jest kartą przetargową.
Dodatkowo początkowe strategie partii politycznych (np. chęć wspierania tylko bliskich sobie ideowo organizacji – tu doskonały przykład stosunku kolejnych rządów do ZHP i ZHR) zmuszały do stosowaniu mechanizmu mimikry (opisywanego jako problem organizacji nie tylko w Polsce) i zabezpieczania się przed podejrzeniem o ideologiczność. Dodać trzeba też, że podejrzenia co do polityczności organizacji podnosili również sponsorzy – ci powiązani z pieniędzmi amerykańskimi, którzy nie mogli finansować działań lobbingowych.
Nie oznacza to, że problem polityki nie pojawiał się w dyskursie pozarządowym (zazwyczaj, jak wspomniałem, jako pojedyncze głosy bez odzewu). Przypomnijmy kilka z nich:
- W zerowym numerze czasopisma Roczniak (1995) pojawiła się analiza statystyczna dotycząca PPO (public policy oriented), jednak już w dodruku (Roczniak nr 1) się ona nie pojawiła.
- 2006 z inicjatywy działaczy pozarządowych powstała „Inicjatywa Obywatelska na rzecz wprowadzenia Jednomandatowych Okręgów Wyborczych”, która miała na celu zmianę ordynacji w wyborach samorządowych – nie spotkała się z szerokim poparciem organizacji.
- Były też badania Ryszarda Skrzypca na temat organizacji jako „protopartii” w gminach województwa śląskiego (por. Organizacje pozarządowe w przetargu o władzę i z władzą – wypełnianie czy pogłębianie próżni politycznej w Polsce lokalnej, w: „Chorzowskie Studia Polityczne”, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu, Chorzów 2008, nr 1),
- W 2010 roku w Gazecie Wyborczej pojawił się tekst Agnieszki Graff „Urzędasy, bez serc, bez ducha”, który wywołał burzę i sporo reakcji, ale w sprawie głównego zarzutu, że w organizacjach brak ducha (idei), zabrakło odpowiedzi.
- w 2012 roku w serii Monografie Fundacji na rzecz Nauki Polskiej wyszła książka Pawła Załęskiego „Neoliberalizm i społeczeństwo obywatelskie”, która nie doczekała się (poza kilkoma artykulikami, np. „Ofiary neoliberalnego dyskursu”?) krytycznej oceny.
- W 2014 roku w ramach przygotowania diagnozy mającej być podstawą Strategicznej Mapy Drogowej pojawiły się głosy o konieczności wejścia organizacji do polityki. Nie były one jednak dominujące.
- Ostatnio pojawiły się znów takie głosy (m.in. Agnieszka Wiśniewska, „Społeczeństwo polityczne zastępuje społeczeństwo obywatelskie”, artykuł opublikowany na stronie Krytyki Politycznej, czy Pawła Marczewskiego „Polityczni obywatele. Organizacje społeczne wobec presji rządzących” (materiał m.in. dyskutowany na Zlocie Niepołomickim).
Mając w głowie te przykłady i cyklicznie pojawiające się pytanie, czy społecznicy powinni startować w wyborach (samorządowych i parlamentarnych), możemy podjąć się dyskusji nad tematem.
Czym jest w organizacjach pozarządowych polityka?
Oczywiście mówiąc o polityce, mamy na uwadze zarówno to, co zwykle się nazywa polityką publiczną, jak i politykę partyjną (policy vs. politics). Ale i ten podział nie wystarcza. Jest jeszcze cała sfera zwykłego zainteresowania obywatela sprawami publicznymi. I w dużej mierze dyskusja o polityczności działań organizacji pozarządowych tego właśnie dotyczy. Na ile zainteresowanie sprawami publicznymi jest polityczne, na ile pomoc drugiemu człowiekowi, zabranie głosu w sprawach publicznych, przekazanie 1% na Fundusz Obywatelski czy wsparcie darowizną Wielkiej Orkiestry jest sprawą polityczną?
Na potrzeby tekstu zdefiniowałem problem polityczności na kilku poziomach:
I. Angażowanie się w walkę o władzę
Co prawda Karta Zasad Działania Organizacji Pozarządowych podkreśla, że organizacje pozarządowe „to organizacje realizujące pewną misję (tzn. działające w imię wartości lub społecznie pożytecznych celów), a nie dążące do uzyskania zysku czy zdobycia władzy”, ale przecież np. startowanie w wyborach nie zawsze można traktować jako element walki o władzę, czasem jest to wyraz chęci skuteczniejszego uczestniczenia w życiu wspólnoty – inny wymiar partycypacji w podejmowaniu decyzji. Można powiedzieć, że ostatnie wybory były znaczącym krokiem w kierunku polityczności organizacji, być może za przykładem „ruchów miejskich”, a często także pod ich szyldem, wystartowała znaczna ilość działaczy pozarządowych. To – wraz z sukcesami „niepartyjnych” komitetów wyborczych – przesuwa granicę angażowania się w politykę. I to, dodajmy, w politykę partyjną, gdzie komitety społeczne w targach o władzę odgrywają rolę „protopartii” właśnie, a udział społeczników stanowi element gry politycznej (konieczność budowania „politycznych” sojuszy). Jest to ten typ polityczności, którego w istocie dopominają się przeciwnicy apolityczności sektora – jeśli chce się mieć realny wpływ, trzeba zrezygnować z części postulatów (elementów misji, zbyt rygorystycznego przestrzegania wartości), czy wręcz „pobrudzić sobie ręce”.
II. Angażowanie się w tworzenie polityk publicznych
Taka forma zaangażowania politycznego jest dla sektora czymś naturalnym i dzieje się nieustająco. Udział organizacji w procesach rzeczniczych, czy wręcz lobbingowych, jest już normą – wprost wspierana przez państwo (projekty z Funduszy Europejskich na udział organizacji w procesie stanowienia prawa i tworzenia polityk). Co więcej, zachęcanie organizacji do udziału w konsultacjach społecznych różnych decyzji rządowych, udział w ciałach dialogu obywatelskiego (choćby wywalczony system wyborów do komitetów monitorujących) to dowody na to, że organizacje są wręcz zmuszane do zajmowania się tą sferą życia publicznego. Problemem jest jednak to, czy są one do tego wystarczająco przygotowane i czy – jak sugeruje zapis Karty Zasad („Organizacje biorące udział w procesie stanowienia prawa muszą jasno określić, w jakim charakterze występują – jako rzecznicy interesu społecznego, w imieniu konkretnych grup zagrożonych wykluczeniem, czy też w imię innych interesów”) – nie są wplątywane w różnego rodzaju konflikty interesów.
III. Angażowanie się w kontrolę publiczną
Na przełomie wieków do dyskursu publicznego w Polsce przebił się wreszcie problem organizacji zajmujących się kontrolą administracji publicznej. Ta forma działań praktykowanych m.in. przez Helsińską Fundację Praw Człowieka czy organizacje ekologiczne była polityczna o tyle, że dotyczyła kwestii władzy, a konkretnie kontroli przestrzegania prawa przez jednostki administracji publicznej (np. przy podejmowaniu decyzji administracyjnych). Jednak główną zaletą takich organizacjiktóra, moim zdaniem, jednocześnie przesądza o ich wiarygodności, jest ciągłość działań bez względu na zmiany polityczne we władzy i równy dystans do różnych opcji politycznych. Obecnie rozwój organizacji strażniczych i skuteczność ich działań zaczyna być dostrzegana przez administrację publiczną, ale i prywatnych sponsorów, co wydaje się sprzyjać ich polityzacji.
IV. Angażowanie się w spór polityczny pomiędzy władzą a opozycją
Zjawiskiem nowym natomiast jest upolitycznienie organizacji w wyniku konfliktu świadomie wygenerowanego przez nową władzę po 2015 roku. W wersji oficjalnej dotyczy on konfliktu wartości (a więc tego, co jest istotą działań społecznych), będąc w istocie próbą spolaryzowania społeczeństwa obywatelskiego na społeczeństwo wartości tradycyjnych (naród, rodzina, religia) i wartości progresywnych (jednostka, wolności obywatelskie, otwartość, różnorodność). W wymiarze praktycznym jest próbą stygmatyzacji części organizacji, a właściwie wymuszeniem podziału na organizacje popierające władzę „dobrej zmiany” i pozostałe. Powoduje to naturalne upolitycznienie (i natychmiastowe oskarżenia o upolitycznienie) tych organizacji, które przeciwstawiają się łamaniu prawa lub z powodów ideologicznych nie mają szans znaleźć się w gronie organizacji mogących liczyć na wsparcie i występują przeciwko takiemu naruszaniu zasady równych szans.
V. Wspieranie zaangażowania obywateli
Kolejnym obszarem aktywności organizacji są działania, które mają wspomóc uczestnictwo obywateli w życiu publicznym. Akcje profrekwencyjne, dostarczanie narzędzi do konsultacji publicznych czy szerzej – partycypacji obywateli, aktywizacja lokalnych społeczności, wspieranie zakładania organizacji pozarządowych, a pewnie także – co już nie jest tak oczywiste – kampanie proczytelnicze, to działania, które mają zwiększyć udział obywateli w szeroko rozumianym życiu publicznym. Spowodować, że niezależnie od przekonań, preferencji politycznych, przynależności partyjnej będą się bardziej angażować i (w domyśle, bo efekty nie są tu pewne) brać odpowiedzialność za dobro wspólne.
O jaką polityczność czy apolityczność nam chodzi?
Powyższy przegląd form polityczności w organizacjach właściwie pokazuje, że wezwanie do polityczności może mieć dwa wymiary. Po pierwsze, może być wezwaniem, by organizacje mocniej angażowały się w wymiar polityczny swojej działalności, lub sugestią, że trzeba nazwać rzeczy po imieniu i twardo określić jako polityczne to, co do tej pory uznawano za apolityczne. Moim zdaniem, oba te apele są nie tylko błędne, ale też okażą się nieskuteczne.
Słabość pozarządowej polityczności
Tu trzeba stwierdzić, że mimo wszystko organizacje są rzeczywiście zbyt słabo zaangażowane i za mało skuteczne, jeśli chodzi o udział w tych wszystkich wymiarach polityczności.
Po pierwsze (ad I) ich udział w wyborach – nawet jeśli skuteczny – nie przyczynia się, jak się wydaje, do zwiększania roli organizacji jako takich. Co więcej, wiele wskazuje na to, że takie działania prowadzą raczej do osłabianie społeczeństwa obywatelskiego (podobnie jak w roku 1989), gdyż część społeczników, często tych szczególnie zaangażowanych, przechodzi do sfery polityki lub do pracy w administracji. Z jednej strony mamy dzięki temu osoby, które w ciałach demokratycznych czy na różnych szczeblach administracji rozumieją potrzeby organizacji, z drugiej – odejście tych osób z sektora znacząco zmniejsza potencjał działania organizacji. Co więcej, sukcesy komitetów bezpartyjnych czy ruchów miejskich w wyborach nie są (moim zdaniem) efektem zaufania do organizacji pozarządowych, ale właśnie tego, że określają się one jako apolityczne. Nie mamy więc do czynienia z wchodzeniem pozarządowców do polityki, ale z rozprzestrzenianiem się tradycyjnej polityki partyjnej pod szyldem organizacji cieszących się większym zaufaniem społecznym.
Po drugie (ad II) – sektor instytucjonalnie jest zbyt słaby, aby skutecznie uczestniczyć w tworzeniu polityk publicznych. Organizacje żyjące z grantów, stojące przed koniecznością zapewniania wkładu własnego do projektów, które w istocie realizują zadania publiczne, nie mają mocy przerobowych (ani finansowych, ani kadrowych), by poświęcać się działaniu w obszarze działań strategicznych. Dowodzi tego słabość wszelkiego rodzaju ciał dialogu (od komitetów monitorujących po rady pożytku), gdzie nie ma wystarczającego zaangażowania reprezentantów sektora w prace strategiczne – co wynika bardziej z braku posiadania przez nich w swoich organizacjach intelektualnego i organizacyjnego zaplecza, niż ze złego wyboru konkretnych osób. W konsultacjach zaś zamiast – co powinno cechować organizacje społeczne – występować w interesie dobra wspólnego, organizacje znajdują czas jedynie na to by, jak biznesowi lobbyści, zadbać jedynie o zapisy dotyczące ich bezpośrednich interesów, choćby kosztem spójności całego prawa.
Po trzecie (ad III) – działalność organizacji strażniczych w istocie traci na skuteczności w wyniku upolitycznienia. Wiele na to wskazuje, że dofinansowanie jednych organizacji ze środków publicznych, a drugich ze środków prywatnych (chętnie finansujących tych, którzy występują – nawet zupełnie niepolitycznie – przeciwko obecnej władzy) będzie tylko transferem środków i wzmocnieniem walki politycznej. W efekcie może się okazać szkodliwym upolitycznieniem tego, co już – choć jeszcze dalekie od doskonałości – jest i działa.
Po czwarte (ad IV) w końcu – podział na organizacje afiliowane przy władzy i te, które przeciw władzy występują, jest ewidentnie zgodny z ideą społeczeństwa politycznego, według której społeczeństwo bierze udział w tworzeniu polityki, ale nie jako pojedyncze organizacje, ale jako – złożone z tych organizacji – ruchy polityczne. Tu rzeczywiście ścierają się idee. Pytanie jednak, czy to właśnie te idee, te wartości, które są powodem powstawania organizacji. Jeśli nie, a jestem o tym przekonany, to oznacza to, że po raz kolejny próbuje się wykorzystać organizacje pozarządowe do robienia polityki, a nie wykorzystać politykę do realizacji celów społecznych.
Apolityczność, czyli zabrać politykom ile się da
Jakie wnioski? Dla mnie jeden. Pomijając meritum sprawy, pojęcie polityczności przynosi organizacjom pozarządowym więcej szkody niż pożytku. Jeśli mówimy o partycypacji, partnerstwie, kontroli władzy, aktywnych konsultacjach aktów prawnych czy strategii publicznych, to jest to ta część polityczności, którą udaje się odzyskać dla obywateli. Ucieranie się stanowisk w debacie publicznej jest czymś innym niż przetargi polityczne. Rzecznictwo interesów, a nawet profesjonalny lobbing, to co innego niż walka o władzę. To trzeba rozróżnić. I tylko powstaje pytanie, czy określimy to jako „niepartyjną politykę”, czy „niepolityczne zaangażowanie w sprawy publiczne”. Czy mamy jako organizacje wchodzić w buty partii politycznych (które są niedemokratyczne i coraz bardziej niewydolne), czy raczej na nasz – pozarządowy – sposób przejmować zadania, które potrafimy udźwignąć. Zamiast zaczynać od etykietkowania: polityczne, niepolityczne, antypolityczne, zacznijmy – tak jak to powinny robić organizacje prawdziwie społeczne – od konkretów. Zróbmy coś, co będzie odpowiedzią na rzeczywiste problemy a nie na polityczne zapotrzebowanie.
Upolitycznienie całego życia publicznego, które – jeśli rozumiemy je jako zachętę do brania odpowiedzialności za wspólnotę – jest czymś, co wydaje się warte poparcia, jest również dominującą cechą systemów totalitarnych. Każde działanie staje się gestem politycznym. Wystarczy wspomnieć opisywanego przez Havla kierownika sklepu warzywnego wystawiającego tabliczkę „Proletariusze wszystkich krajów…”. Jego działania są polityczne, ale nie jest to polityka obywatelskiego zaangażowania, lecz politycznej bierności i posłuszeństwa. Udział w pochodach pierwszomajowych, czyny społeczne to też była próba upolityczniania.
Jeżeli jednak chcemy innej polityczności, chociażby takiej, o jakiej właśnie mówi Havel w „Sile bezsilnych”, czyli pilnowania reguł, trwania przy prawdzie nawet kosztem skuteczności to to wymaga nieakceptowania reguł politycznej poprawności i brak zgody na zbyt daleko idące kompromisy. Dodajmy, że polityczny wymiar takiej działalności ujawnia się w pełni dopiero w systemach, gdzie reguły nie są przestrzegane, a prawda przestaje mieć znaczenie.
Twórzmy prawdziwy sektor obywatelski
Jeśli już uprzemy się przy określeniu „upolitycznienie” – co, moim zdaniem, w niczym nie pomaga, a tylko utrudnia działalność – to ważna jest przede wszystkim walka z aideologicznością sektora, za której sprawą próbuje się traktować jego działania jako profesjonalne usługi, a nie udział zbiorowych obywateli w debacie publicznej. Wyraźnie powiedzmy, że organizacje pozarządowe to takie struktury, które artykułują i reprezentują poglądy swoich członków, a nie realizują zadania zlecone państwa. Oczywiście przejmowanie – na zasadzie zasady pomocniczości, a nie zlecania zadań – zarządzania obszarami zaspokajania własnych potrzeb to też element samoorganizacji, o który w tym chodzi. Jednak aby mieć znaczenie polityczne, organizacje muszą zdobyć w sposób niepolityczny zaplecze społeczne (w postaci ludzi społecznie zaangażowanych i niezależnych źródeł finansowania), posiadać jasne, uwspólnione idee (np. obok organizacji o profilu religijnym muszą być organizacje i ateistyczne, i neutralne światopoglądowo), zbudować skuteczne, demokratyczne i otwarte struktury organizacyjne. Wtedy – czy to nazwiemy politycznością czy też nie – będą miały polityczne znaczenie.
Aby nie być gołosłownym, jeden przykład – polityka oświatowa. Chyba powszechnie panuje przekonanie, że jedną z ważnych przyczyn dzisiejszych problemów jest kwestia systemu kształcenia, a obecne „reformy”, najdelikatniej mówiąc, tego problemu nie rozwiązują. Jaka jest więc rola organizacji pozarządowych” Czy włączać się w polityczny spór, piętnować lub zachwalać dotychczasowe efekty, monitorować to, co się w szkołach dzieje, walczyć o korekty „reform” lub zabiegać o zmianę władzy, by „reformy” te cofnąć lub rozpocząć nowe? A może trzeba podejść do tego inaczej? Może czas zacząć budować system zajęć pozalekcyjnych uzupełniających programy szkolne. Jest wiele takich inicjatyw, ale by osiągnąć zmianę jakościową, potrzeba ich znacznie więcej. Można tworzyć nowe szkoły (społeczne albo prywatne), które pozwolą zachować pluralizm i możliwość wyboru. Niemożliwe? Pod koniec PRL-u na fali walki o wolną szkołę powstało Społeczne Towarzystwo Oświatowe, którego koła obecnie prowadzą ok. 150 szkół. Są też tzw. „małe szkoły”, prowadzone przez lokalne stowarzyszenia, są różnego rodzaju szkoły katolickie (prywatne, zakonne). Wydawałoby się, że zorganizowane społeczeństwo w ten sposób powinno odpowiedzieć na problem niechcianej reformy oświatowej i w ogóle problemy ze szkolnictwem w Polsce.
Prowadzi to nas do wskazania, że możliwa jest zupełnie inna polityka, która nie chce niczego narzucać poprzez coraz to nowe prawne rozstrzygnięcia. Nie zmienia świadomości ludzi poprzez zmianę prawa, ale zmienia prawo poprzez edukowanie społeczeństwa. Kiedy to poszczególne środowiska rozmawiają ze sobą nie poprzez polityków, ale w sposób bezpośredni. Jest to – można by rzec – polityka pozioma, a nie pionowa, oddolna – wynika z chęci osób, a nie z narzuconych tematów, z konkretnych działań (pracy u podstaw), a nie ideowych deklaracji. A więc jeszcze polityka czy już „niepolityka”?
Takim pomysłem była Strategiczna Mapa Drogowa (SMD), która miała umożliwić działającym organizacjom zaangażowanie się w myślenie systemowe, w budowanie potencjału organizacji w obszarach, które do tej pory nie były wystarczająco zagospodarowywane. Umożliwienia działań wspólnych, które już tym samym miałyby szerszy wymiar zaangażowania w sprawy publiczne, zwiększałyby siłę głosu poszczególnych inicjatyw. Można to określić jako działanie polityczne. Jednak wiele jeszcze pracy przed nami. Udział organizacji w działaniach wspólnych jest podobny do udziału obywateli w działaniach organizacji – to ciągle niewiele znaczący margines.
Zmiana tego trendu to wielkie zadanie przed nami, można by je nawet nazwać zadaniem politycznym. Aktywniejsze zaangażowanie poszczególnych organizacji we wspólne działania, wspólne tworzenie strategii (np. aktualizacje SMD), zorganizowane naciski na władzę, kontrola administracji publicznej i biznesu, reprezentowanie mniejszości, obrona słabszych, poszukiwanie innowacyjnych rozwiązań, działania uzupełniające, a czasem wręcz alternatywne, wobec działań sfery publicznej to polityka, którą uprawiały, uprawiają i – miejmy nadzieję – uprawiać będą organizacje pozarządowe. Pytanie czy nazwanie ich działaniami politycznymi może im pomóc czy zaszkodzić?