Ignacy Dudkiewicz w swoim tekście „Nowa fala dla organizacji i ruchów?” próbuje pokazać szanse, jakie nieść może dzisiejsza, niełatwa, sytuacja. To ważne, by o tym dyskutować. Niebezpieczeństwem takich dyskusji może być jednak powtarzanie oczywistości, które – ponieważ wydają się oczywiste – nie podlegają weryfikacji, a mogą prowadzić do błędnych wniosków. Jeżeli nie zweryfikujemy naszych potocznych przekonań na temat organizacji i sektora w ogóle, to otrzymamy rady, które powtarzane są od lat (profesjonalizować, zdywersyfikować współpracować z biznesem….) i… nic z nich nie wyniknie. Ostatnio część działaczy linkowała np. wypowiedzi Agaty Dąmbskiej Trzeci sektor na zakręcie , które moim zdaniem właśnie utrwalają stereotypy. Podobne tony odnajduję też w artykule Dudkiewicza. Jednak nie o krytykę tu chodzi, a o rodzaj pewnej propozycji do dyskusji.
Organizacje są narzędziem na trudne czasy
Rzeczywiście czasy dla organizacji pozarządowych w Polsce nie są łatwe. Ale to właśnie odpowiednie środowisko dla organizacji pozarządowych. O tym, wydaje się, zapomnieliśmy. Wielu działaczy organizacji wyrobiło sobie przekonanie, że „organizacjom się należy”. I to jest główny powód obecnego kryzysu. Bo kiedy czytam u Dutkiewicza: „im dłużej trwa ten trudny dla nich czas, tym wyraźniej widać, że ów zakręt drogi sprawia, że pojawiają się dla nich również nowe szanse”, to się zgadzam. Ale też gdy słyszę, że te szanse „nie rekompensują (…) w pełni trudności związanych z brakiem finansowania czy odpływem kadr”, to powiem, że właśnie na tych trudnościach te szanse się opierają.
Od razu powiem – dominującym typem organizacji nie jest i nie powinna być organizacja, która jest typowym zakładem pracy. Nie oznacza to, że jeśli się jest „zakładem pracy”, to od razu nie jest się organizacją. Oznacza jedynie, że jest się tą organizacją, która opierając się na stałym świadczeniu usług, musi być „zarządzania profesjonalnie” (1). Wyjaśnijmy więc, że moim zdaniem, podstawową organizacją pozarządową jest nieformalna inicjatywa społeczna, która osiąga taki poziom zorganizowania, że dla swojego bezpieczeństwa i większej skuteczności działania chce się prawnie sformalizować. Dopiero wtedy, gdy jest wystarczająco dużo takich „podstawowych” organizacji, te profesjonalne, te „instytucje społeczeństwa obywatelskiego”, mają w ogóle rację bytu. W Polsce ten problem trochę obeszliśmy, bo część instytucji powstała właśnie po to, aby wspierać (tworzyć) te małe organizacje. Niby to samo, ale nie to samo. Taki system wsparcia (wobec organizacji czy teraz wobec przedsiębiorstw społecznych) jest bardzo ryzykowny. Łatwo bowiem zamiast udzielać pomocy obywatelom by „przejmowali”, zgodnie z zasadą pomocniczości, państwo stać się „pasem transmisyjnym”, sposobem kolonizacji działalności społecznej przez narzucone administracyjnie uwarunkowania i dominację budżetowego finansowania.
Kto narzuca tematy?
Teza Dudkiewicza, że organizacje „w coraz większym stopniu kreują rzeczywistość, coraz skuteczniej narzucają tematy dyskusji, potrafią naciskać na władzę”, moim zdaniem nie jest prawdziwa, choć bardzo pożądana. To władza narzuca tematy, a organizacje są reaktywne. Nasze działania to reakcje na pomysły o zmianie ustawy o zbiórkach, na wycinkę puszczy, na politykę migracyjną itp. Nie mamy własnej agendy. Oczywiście ta reaktywność ma swoją dobrą stronę – pokazuje potencjalną (bo jeszcze nie realną) siłę organizacji, przekonuje obywateli do indywidualnej filantropii. To rzeczywiście szansa, ale jakże łatwo ją stracić. Jeśli potraktujemy obywateli jedynie jako kolejne źródło finansowania naszych działań, jeśli pozostaniemy na poziomie myślenia projektowego, to jak nic fala odpłynie, a my osiądziemy na piachu. W nowych warunkach trzeba także inaczej działać, a nie tylko zmienić sposób finansowania tych samych działań.
Wartości autoteliczne czy utylitarne?
Z wielką ciekawością czekam na wyniki konkursu Niepodległa. Czy przypadkiem się nie okaże, że wiele organizacji, które do tej pory nie zajmowały się tradycją, nagle zrozumie, że tradycja jest ważna, że warto spierać się o merytorykę? Dla sektora to może być punkt zwrotny – 100-lecie niepodległości jako obudzenie się i zrozumienie tego, co np. w Strategicznej Mapie Drogowej zapisane było już ponad trzy lata temu… Tradycja to podstawa edukacji obywatelskiej, a tradycja społecznikostwa to wielka szansa dla organizacji. Jednak dopiero po owocach stwierdzimy, czy to rzeczywiście refleksja, czy kolejny sposób na zdobycie brakujących środków. Teza Dudkiewicza jest więc raczej postulatem czy pytaniem, kiedy zaczniemy rzeczywiście narzucać tematy ważne dla ludzi, a nie dawać się wplątywać w debaty aranżowane przez polityków.
Ważne jest wiedzieć, o czym się mówi
Oczywiście, kto głośniej krzyczy, ten jest lepiej słyszany. Jasne, że sztuczkami PR-owymi i nowymi technologiami można nagłośnić wiele, nawet bzdetnych, spraw. Jednak kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Zawsze znajdzie się sprytniejszy PR-owiec, większe środki na kampanię, bardziej zaawansowana technologia manipulacji. Wypromować można wszystko – ksenofobię, strach przed szczepionkami, poglądy autorytarne. Narzędzia nie zastąpią jednak wiedzy, refleksji, postaw obywatelskich. Nie jest aż tak ważne, czy nasza idea się sprzedaje, ważniejsze, czy jesteśmy przekonani o słuszności naszej idei, czy nie zmienimy jej dla działań bardziej spektakularnych, bardziej sexi, łatwiejszych do sfinansowania. W długiej perspektywie wygrają cisi, ale konsekwentni. Jednak wiele organizacji to bezideowe narzędzia do realizacji zadań, a nie oparte na silnych wartościach grupy nacisku. Zgłębiam teraz historię ruchu trzeźwościowego i np. na doświadczeniach amerykańskich, a pośrednio i na polskich, można stwierdzić, że ruch społeczny osiąga swoje rzeczywiste efekty w perspektywie stuletniej, por. https://drive.google.com/open?id=1Rnsv8DTUV-x6m6JF7gpkPc5pCwOFHEDK
Władza, biznes i media
Wszyscy mówią o współpracy z władzą, biznesem i mediami. To błąd. Nie dlatego, że nie warto z nimi współpracować. Czasem, podkreślam – czasem, warto. Jednak to jest ostatni etap na ścieżce rozwoju organizacji, a nie jeden z pierwszych. Yunus na wykładzie w kancelarii Prezydenta (tu relacja z ngo.pl http://wiadomosci.ngo.pl/wiadomosc/743402.html) powiedział wyraźnie, że jeśli planujesz jakieś przedsięwzięcie i ono nie uda się bez pomocy rządu, to sobie daruj. To samo powiem o biznesie i mediach. Jeżeli będziecie prawdziwie dobrą organizacją, opartą na aktywności członków i sympatyków, działającą w oparciu o własne zasoby (a przy pomocy dotacji i darowizn od firm jedynie wzmacniającą i rozwijającą swoją działalność) czyli realizującą – jak ja to nazywam – niebiznesowy model działania, to jest duża szansa, że władza, biznes i media same się Wami zainteresują.
Wykorzystać falę
Trzeba więc zgodzić się z podsumowaniem tekstu Dudkiewicza: „Trwa ciekawy czas dla aktywności społecznej. Warto go jak najlepiej wykorzystać. Niech wpływ ruchów społecznych i organizacji pozarządowych – z różnych stron światopoglądowego spektrum i zajmujących się różnymi sprawami – rośnie. By tak się stało, warto zacząć od uświadomienia sobie, jak bardzo zmienia się rzeczywistość społeczna. Bo na tej – mającej bardzo różne źródła – fali można popłynąć”. Jednak czy to się uda i gdzie nas ta fala zaniesie, zależy nie tylko od siły fali, ale i od naszych świadomych decyzji. A jeżeli nie będziemy się uczyć na własnych błędach, znowu okaże się boleśnie prawdziwe znane przysłowie o Polaku – przed i po szkodzie.
(1) O tym, jak poddałem się w walce z pojęciem profesjonalizacji w organizacjach, pisałem już gdzie indziej.